niedziela, 31 marca 2013

Podsumowanie dwumiesięczne (cykl wybitnie niekosmetyczny)

1. Książki.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie miałam zbyt wiele czasu na lekturę, niemniej na chwilę obecną przeczytane mam 7 z zaplanowanych 26 pozycji ;) W łapy wpadły mi następujące pozycje:

Irit Amiel - "Osmaleni" - jest to kolejna książka poruszająca temat holocaustu. Składa się z opowiadań dotyczących różnych ludzi, połączonych przez dramatyczną przeszłość. Całość naprawdę dobrze napisana, miejscami przygnębiająca, wzruszająca. Zdecydowanie godna polecenia.

Sylwia Chutnik - "Kieszonkowy atlas kobiet" - przed prozą tej autorki wzbraniałam się dość długo, czego obecnie żałuję. Powieść miejscami brutalna, przepełniona ironicznym humorem. Dobrze i szybko się ją czyta, jednocześnie trzeba przyznać, że momentami skłania do refleksji. Historia trzech warszawskich Marii (i jednego pana Mariana)? Jestem jak najbardziej na tak! ;)

"Cwaniary" - kolejna powieść Chutnik, w tym przypadku przyswoiłam ją sobie w formie audiobooka ;) Znów warszawskie blokowiska, znów bohaterkami są kobiety o dość kiepskiej przeszłości, jak i przyszłości. Polecam.

Źródło: http://lubimyczytac.pl

Piotr Kraśko - "Bliski Wschód. Świat według reportera" - książka ta wpadła mi w ręce podczas zakupów w Tesco. Wydawała mi się darem z niebios, dzięki któremu będę mogła poznać trochę Półwysep Arabski... Niestety - państwa, które mnie interesowały, zostały opisane na dosłownie kilku stronach, reszta to historie odnoszące się głównie do konfliktów zbrojnych, terroryzmu. Dużo faktów, dość naciągany według mnie porządek następujących po sobie opisów, duża dysproporcja jeśli chodzi o oddanie charakteru poszczególnych krajów. Na plus fakt, że czyta się ją dość szybko i bez większego "trudu". Na dwugodzinną podróż pociągiem - mogę polecić. Osobom zainteresowanym polityką - również. Do mnie osobiście lektura ta jednak nie dotarła, po prostu oczekiwałam po niej czegoś innego.

Edward Gorey - "Osobliwy gość i inne utwory" - coś przecudnego! Króciutkie historyjki, genialne ilustracje, przecudowna forma i czarny humor w najlepszym wydaniu. Prawdziwy "must read".

Źródło: http://lubimyczytac.pl

2. Filmy.

Gdzieś tam, dawno temu, w lutym jeszcze, wspólnie z moim S. obejrzałam kilka mniej i bardziej udanych produkcji. Znalazł się na naszej liście osławiony "Django", który mi przypadł do gustu (ah, Leo! ;)), pojawił się horror "Sinister", który naprawdę mnie wystraszył (do teraz mam ciarki na wspomnienie... ale ja w sumie mało odporna jestem :P), oraz film sensacyjny "Uprowadzona 2".

Źródło: www.filmweb.pl/
Co do tego ostatniego, muszę przyznać, że zawiodłam się okrutnie - przebieg akcji jest tu wyjątkowo schematyczny, wręcz przewidywalny do bólu, a sam Stambuł, w którym rozgrywa się akcja, pokazany w sposób delikatnie mówiąc "przekłamany". Osłonięte od stóp do głów kobiety i stare, rozklekotane radiowozy? Litości...

Jeśli już o przekłamaniach i okropnych stereotypach mowa, wspomnieć muszę o wyjątkowo idiotycznym filmie z polskim motywem, tj. o horrorze z 2010 roku p.t. "The Shrine". Akcja rozgrywa się w polskiej wsi, ukazanej niczym odcięta od cywilizacji osada plemienna, co w połączeniu z "idealną polszczyzną" aktorów dosłownie rozkłada na łopatki (próbka filmu TU). Ogólnie produkcja ta jest tak idiotyczna, że aż absurdalnie śmieszna. W sumie polecam obejrzeć, jako zwykłą ciekawostkę, o ile oczywiście ktoś jest odporny na filmowe potworki ("The Shrine" można utrafić na youtube, niestety bez polskich napisów).

Źródło: www.filmweb.pl/

3. Podróże.

Luty upłynął mi znów pod znakiem Norwegii. Dość długo, bo 17 dni spędziłam w Oslo wraz z moim S. Jako że miasto nie jest specjalnie duże, a zimowa aura nie zachęca do spacerów, zbyt wiele nowych rzeczy nie było mi dane zobaczyć. Niemniej odwiedziliśmy bardzo interesujący skansen (Norsk Folkemuseum), oraz pustą o tej porze roku plażę naturystów Huk, położoną na malowniczym Półwyspie Bygdoy. W Norwegii było oczywiście zimno, ale i pięknie, co zobaczyć możecie poniżej ;)




Obecnie znajduję się za to w miejscu, w którym śniegu nie można uświadczyć, ale o tym napiszę już w innej notce ;)

4. Dbanie o siebie

W kwestii poprawy sylwetki niestety odnotować muszę zupełny brak jakichkolwiek zmian. Balsamy etc. dalej są regularnie stosowane - tyle chociaż na plus.

wtorek, 26 marca 2013

Nie samymi kosmetykami żyje człowiek ;)

Porządki przedświąteczne oraz przygotowania do wyjazdu (w piątek znów lecę odwiedzić mojego S., tym razem stacjonującego w nieco cieplejszym od Norwegii kraju) zabierają mi niemal cały czas wolny...

Niemniej muszę się, choćby tylko w kilku słowach, pochwalić, co wpadło wczoraj w me łapska :)


W jednej z księgarni sieci Weltbild upatrzyłam promocję  -95%, w efekcie której do domu wróciłam z 8 książkami w formie tradycyjnej, oraz z 7 audiobookami :)

Zapłaciłam zawrotną kwotę - łącznie całe 34 zł. Obecnie towarzystwa w sprzątaniu dotrzymują mi "Cwaniary" Sylwii Chutnik, a na swoją kolej czekają audiobooki:
  • "Lubiewo" - Michał Witkowski
  • "Kiedy ulegnę" - Chang-Rae Lee
  • "A jeśli ciernie" oraz "Kto sieje wiatr" - Virginia C. Andrews
  • "Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe" - Andrew O'Hagan
  • "Zachcianki. Dziesięć zmysłowych opowieści" - Sylwia Chutnik i in.


Do samolotu w piątek z pewnością zabiorę którąś z "normalnych" książek:
  • "Trzy kobiety w dobie ciemności" - Sylvie Courtine-Denamy
  • "Schronienie" - Jim Crace;
  • "Trzy małpy" - Stephan Mendel-Enk
  • "Spektakle masowej śmierci" - John Aberth
  • "Ostatni kucharz chiński" - Nicole Mones
  • "Opowieści z miasta wdów" - James Canon
  • "W stepie, ostach i burzanie i inne opowiadania" - Włodzimierz Odojewski
  • "Wszyscy jesteśmy Nomadami" - Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska


Czytałyście coś z tej listy? ;)

Jeszcze tylko do północy...

Rozdanie rocznicowe u Beauty & MAC :)



środa, 20 marca 2013

Biedronkowy czyściciel i fejsbukowa wygrana ;)

Jestem wielką fanką Biedronki - lubię ich akcesoria, lubię produkty spożywcze, lubię też - co mało zaskakujące - kosmetyki. Jednym z moich ukochanych produktów od kilku lat jest biedronkowy żel micelarny, duże nadzieje pokładałam więc w kolejnym, całkiem nowym produkcie z tej samej serii.


Be Beauty -  Płyn micelarny do demakijażu 
i tonizacji twarzy i oczu


Płyn znajduje się w średnio urodziwej buteleczce, która jednakże m według mnie idealne zamykanie - łatwo się otwiera (a zarazem nie otwiera się "samo"), dość dobrze dozuje, nie ma obaw, że coś przy okazji nam odpadnie, czy się urwie. 




Sam specyfik jest bezzapachowy, na krótko pozostawia lepkawą warstewkę po użyciu. Jest mało wydajny, dobrze radzi sobie ze zmywaniem podkładu, gorzej jest już z demakijażem oczu (choć na upartego da się i to wykonać). Plus za niską cenę (ok.5-6 zł? nie pamiętam dokładnie) i dostępność. Podsumowując - zły nie jest, jednak nie zachwyca. Polecam wypróbować, niemniej sama szukam dalej ;)


Micelek biedronkowy (z prawej) w towarzystwie ideału z Bourjois ;)


Moja ocena: 3,5/5


P.S. Przy okazji pochwalę się, co ostatnio do mnie dotarło ze Skandynawii... ;) Jakiś czas temu na facebook'u ECCO był konkurs - zgłaszając się można było wygrać buty do biegania z najnowszej kolekcji. Dość duże było moje zdziwienie, gdy dostałam oficjalnego maila z prośbą o adres (zdążyłam w międzyczasie o tym konkursie zapomnieć), niemniej - oto i moja wygrana :) Czasem zdecydowanie warto poświęcić 30 sekund na kilka szybkich kliknięć ;)




niedziela, 17 marca 2013

Zdobycze marcowe :)

Wiosna jest tą porą roku, która wzmaga we mnie potrzeby zakupowe.
Brak wiosny w momencie, gdy powinna ona już być, dodatkowo podwaja te, już i tak rozbuchane żądze :D

Portfel płacze więc gdzieś tam w kącie, a ja przedstawiam najnowsze nabytki.


Na początek kolejne zamówienie z Yves Rocher. Z okazji dnia kobiet w sklepie internetowym YR można było skorzystać z bezpłatnej wysyłki od 39 zł. W łapy więc wpadła mi woda do demakijażu oraz zestaw do pielęgnacji włosów w składzie: szampon oczyszczający pokrzywowy i płukanka octowa z malin :)




W ramach prezentu do zamówienia otrzymałam niespodziankę, tj. serum do biustu. Skorzystałam też z dodatkowego kodu, w mojej paczce pojawiła się tym samym gratisowa woda toaletowa dla mężczyzn. Hoggar, bo o nim mowa, już niebawem (mam nadzieję) powędruje razem ze mną do mojego lubego. Ciekawe, czy jemu też się ten zapach spodoba :)


Całość zamówienia z YR wyniosła 39,80 zł. Po pierwszych próbach kosmetyków, które całkiem pozytywnie mnie zaskoczyły stwierdzam, że zdecydowanie się opłacało ;)

Przechodząc do dalszych nabytków...

W ostatnich dniach postanowiłam wypróbować przepis na swoisty tonik oczyszczający pory, składający się z olejku pichtowego i nafty kosmetycznej (w proporcji 1:4). Po kilku zastosowaniach widzę już różnicę, więc kurację uparcie kontynuuję - za jakieś dwa lub trzy tygodnie postaram się wrzucić małe podsumowanie "przed i po". Same składniki to znów niewielki wydatek, łącznie zapłaciłam w aptece około 16 zł.


Po wizycie we wspomnianej wyżej aptece, w ramach "urodowych porządków wiosennych" skoczyłam do Rossmanna po moje ulubione plastry do depilacji twarzy (do brwi - idealne <3 ).


Przy okazji złapałam też kolejne drobiazgi z Lilibe Cosmetics, której to marki staję się zagorzałą fanką.


Na sam koniec chciałabym się pochwalić pewnym drobiazgiem z kolorówki, a dokładniej - cieniem w kremie Color Tattoo 24HR, 40 Permanent Taupe. Chodziłam i marzyłam o nim, na chciej-liście wisiał od jakiś dwóch miesięcy, aż w końcu skuszona promocją -40% na Maybelline w Hebe, poddałam się. I nie narzekam, choć kolor jest zupełnie inny niż mogłoby się wydawać po opakowaniu, o czym więcej napiszę w najbliższym czasie :)



Zastanawiam się, czy Wy też tak macie na wiosnę, że chcecie nagle upiększyć milion rzeczy w swoim ciele i rzucacie się w wir zakupów?

P.S. Ciuchów też trochę się utrafiło... Ale to już może przy okazji marcowego podsumowania wydatków napiszę... :)

sobota, 16 marca 2013

Malinowy bubel

Dzień za dniem jak szalone... Jak Wy to robicie, że macie czas na częstsze wpisy?

Dziś na szybko o produkcie, którego nie zużyłam, ale który radośnie wykreślę z listy rzeczy do zdenkowania i zwyczajnie wyleję do zlewu (zostawiając jedynie butelkę z atomizerem - może się przydać).


Marion, Ocet z Malin & Koktajl Owocowy, 
Spray regenerujący włosy



Jakieś pół roku temu, gdy wszędzie było głośno o malinowych płukankach, postanowiłam zobaczyć, jak tego typu mikstury będą się u mnie sprawować. Postawiłam na tańszą alternatywę i z perspektywy czasu, wiem, że po prostu wyrzuciłam w błoto 8 zł (a raczej 16, bo kupiłam dwie butelki - jedna poszła do koleżanki).


Produkt ten ładnie pachnie, stosunkowo naturalnie, zupełnie inaczej od "oryginału", który dla mnie jest malinową mambą (przyjemną, ale i chemiczną). Ma dość dobrze działający atomizer, pomimo stosunkowo niewielkiej objętości (120 ml) jest bardzo wydajny. Spray z Marion ma jednak jedną, dużą wadę - nie robi NIC, poza obciążaniem włosów. Zero jakichkolwiek pozytywnych efektów, zero właściwości regeneracyjnych, zero blasku (chyba, że należy mówić o tłustym błysku, który niespodziewanie pojawia się zdecydowanie szybciej, niż powinien). Włosy po zastosowaniu tego produktu są nieprzyjemne w dotyku, nawet ten fajny zapach nie ratuje sytuacji i ulatnia się w okamgnieniu. Od tygodnia mam płukankę z Yves Rocher i widzę różnicę, więc następnym razem mocno się zastanowię, czy warto szukać rzekomych odpowiedników...


Moja ocena: 1/5

niedziela, 10 marca 2013

Bourjois i prawie świetny kosmetyk

Kolejny kosmetyk dokonał żywota poprzez pokruszenie, tym razem w mniej wyjaśnionych okolicznościach niż ostatnio... Pora więc na recenzję i pożegnanie:

Bourjois, Healthy Balance Unifying Powder 52


Opakowanie:
(Aż zbyt) radosne, przykuwające wzrok. Łatwo się otwiera, posiada duże, praktyczne lusterko, jest przy tym dość nieduże, idealne do torebki. Niestety, wkład lubi się odklejać po pewnym czasie (w każdym egzemplarzu jaki miałam!), trzeba więc uważać, bo łatwo o katastrofę na podłodze. Innymi słowy - wykonanie opakowania na duży minus.

Cena / waga:
ok. 40 zł / 9 g

Na palcu widać, mam nadzieję, że jest przyjemnie i drobniutko zmielony ;)

Moja opinia:
Puder jest dobrze zmielony, pozostawia wręcz aksamitną warstewkę na twarzy. Ładnie współgra ze wszystkimi podkładami, jakie miałam okazję z nim stosować. Jest dość wydajny, długo się trzyma (jednak nie jest to obiecane 10 godzin..), nakładany pędzlem nie plami, z gąbeczkami może być jednak różnie. Świetnie spisuje się przy cerze mieszanej, osobom z suchą może zrobić niespodziankę w postaci mocnego podkreślenia skórek. Cena średnio przyjazna, jednak często można go dostać na promocji. Póki co wykończyłam kilka opakowań (od roku byłam mu wierna), ale chyba zacznę szukać czegoś innego. Czemu? Bo się kruszy i łamie po zużyciu około 2/3 pudru. O ile oczywiście wcześniej wkład z niego nie wypadnie i się nie roztrzaska. Także końcówkę Healthy Balance już rozdrobniłam i dosypałam do resztki sypańca z BU, a tymczasem pora na przeszukiwanie wizażu w poszukiwaniu fajnego zamiennika ;)

Moja ocena: 4/5


sobota, 9 marca 2013

Mój maczek nieboraczek :D

Zgodnie z życzeniem kilku osób - przedstawiam:

M.A.C, Pro Longwear Blush (róż w odcieniu Rosy Outlook)



Opakowanie:
Plastikowe, czarne, solidne. Dość dobrze się otwiera, całość dodatkowo zamknięta była w czarnym tekturowym pudełeczku... Po prostu prostota i elegancja ;)

Cena / ilość:
100 zł / 6 g.



Moja opinia:
Róże z M.A.C owiane są już wręcz legendą... którą zaczęłam rozumieć. Produkt jest po prostu świetny - zamknięty w fajnym opakowaniu, bezzapachowy, nie kruszący się, nie pylący. Jest średnio napigmentowany, co w połączeniu z samym odcieniem nie pozwala na zrobienie sobie krzywdy. Nie robi plam, trzyma się ok 5 godzin (w zależności od podkładu może być mniej lub więcej..), schodzi dość równomiernie, więc nawet pod koniec dnia nie straszymy dziwnymi zaróżowieniami na polikach. Sam odcień jest bardzo jasny i naturalny, ma w sobie żółte tony, równocześnie jest nieco ciemniejszy i cieplejszy od słynnego Well Dressed.  Jest bezdrobinkowy. Ciężko go uchwycić na zdjęciach (niemniej próbowałam - efekt poniżej), na żywo wygląda jednak idealnie - dziewczęco, naturalnie. Jedyną wadą może być cena - jednak przy dużej wydajności tego typu produktów, można ją jakoś przeboleć ;)

Efekt, jak widać (albo i nie widać :P) jest bardzo delikatny :)

Moja ocena: 5/5

poniedziałek, 4 marca 2013

Denko lutowe :)

Czasu ostatnio mi brakuje na pisanie bloga, ale denko musi być! Zwłaszcza, że znów udało się całkiem ładne... Ale przejdźmy do konkretów ;)


Produkty, które pokochałam i do których z pewnością wrócę:

Isana, Szampon wygładzający z olejkiem Babassu - bardzo tani, bardzo wydajny, świetnie współgrający z moimi włosami. Jedyna rzecz, jaką mogłabym mu zarzucić to opakowanie - kiczowate i brzydkie do granic :P Moja ocena: 4/5


Lush, Seanik (próbka) - wydajny (malutki kawałek wystarczył na dwa tygodnie, przy czym myłam włosy praktycznie codziennie), bardzo dobrze się pieni, mocno oczyszcza, o czym świadczy charakterystyczne skrzypienie włosów. Mam wrażenie, że dość dobrze poprawia przy tym ich kondycję. Na minus cena, dostępność (a raczej jej brak w Polsce), ale też fakt, że mocno plącze włosy - odżywka w przypadku tego szamponu to konieczność. Moja ocena: 4/5




 Clinique, High Impact Mascara - najlepszy! Dla mnie tusz ideał - próbka wystarczyła mi na długie tygodnie codziennego stosowania, od początku do końca sprawdzał się na moich rzęsach ładnie je podkreślając. Pozwalał stopniować efekt, nie sklejał, nie kruszył się. Po prostu mój KWC. Jedynym jego minusem jest tylko regularna cena... Na szczęście mam jeszcze jedną miniaturkę :)) Moja ocena: 5/5
(o zdjęciu oczywiście jako przykładna gapa zapomniałam... następnym razem będzie ;))

Bourjois, Flower Perfection, Fond de Teint, 52 - wydajny, ładnie ujednolica, świetnie stapia się ze skórą, nie ciemnieje, nie zapycha, ściera się średnio, nie brudzi zbyt mocno. Minusem może być regularna cena, jednak da się go upolować na promocji. Moja ocena: 5/5



Produkty poprawne, do których jednak raczej nie wrócę:
   
The Body Shop, Pink Grapefruit Body Butter -bardzo lubię, ale z racji ceny i ilości zapachów do wypróbowania, raczej nie kupię ponownie. Wystarczył mi na równe dwa tygodnie, co jest dość dużą wadą tego produktu - zwł. przy regularnej cenie. Moja ocena: 4/5


Rimmel, Lasting Finish Lipstick 070 Airy Fairy - bardzo lubiłam, ale mi się pod sam koniec już niemiłosiernie znudziła... Więcej w recenzji.

Radical, Serum ziołowo-witaminowe do włosów zniszczonych i wypadających - przyjemne, o ziołowym zapachu, jednak nazwa może być myląca - według mnie to żadne serum, a dość normalna odżywka. Na plus możliwość wyboru, czy chce się ten produkt stosować bez, czy ze spłukiwaniem. Mimo powyższych zalet oraz przystępnej ceny i dość dobrej wydajności - nie podbiła mojego serca, oceniam mimo wszystko jako takiego przyzwoitego średniaczka. Moja ocena: 3/5


Lush, mydło Miranda (próbka) - przyjemny, kojarzący się z jakimiś cukierkami (albo może gumą balonową?) zapach to jedyny plus tego produktu. Mydło to jest dziwne, nieprzyjemne w użyciu, nie daje uczucia prawdziwego oczyszczenia, miałam wrażenie jakbym miziała się kawałkiem gumy. Cieszę się, że nie kupiłam dużej kostki, bo przy tej cenie, chyba bym Mirandę ze złości na samą siebie zjadła. Moja ocena: 2/5


Lush, mydło Porridge - mydło bardzo kremowe, a przez to szalenie niewydajne. Pięknie pachniało, pozostawiało skórę mocno oczyszczoną, wręcz skrzypiącą, a przez to potrzebującą natychmiastowego nawilżenia. Ziarna owsa, zatopione po bokach kostki, nie pilingowały, a raczej dość nieprzyjemnie masowały skórę, do tego porządnie brudziły łazienkę. Relacja cena/wydajność sprawia, że nigdy więcej go nie kupię, aczkolwiek wypróbować można. Moja ocena: 3/5



Bi-Es, Paradiso EDP - przyjemny, słodki zapach, coś dla miłośniczek Escady. Początkowo zachwycał mnie trwałością, niestety po około roku od zakupu, coś niedobrego się zaczęło z nim dziać - szybko wietrzał (potwierdzone przez lubego), zmienił się, stał nieprzyjemnie jednowymiarowy... Biorąc pod uwagę cenę (ok. 20 zł) można przymknąć na to oko, niemniej wymęczę drugą, zapasową buteleczkę, i raczej nigdy do tego produktu nie wrócę (mimo że kojarzy mi się z ubiegłorocznymi, cudownymi wakacjami ;)) Moja ocena: 3/5


Inglot, Ultradelikatny Róż do Policzków - zawierający drobinki, niestety o niezidentyfikowanym/niezapamiętanym numerze. Byłabym pewnie dla niego delikatniejsza, gdybym nie poznała róży z M.A.C... Inglotowski róż bardzo łatwo robił plamy, dość szybko i nieładnie schodził, w moim odczuciu był zdecydowanie zbyt mocno napigmentowany. Cena (ok. 20 zł) nie najgorsza, na plus wydajność (ale to chyba typowe dla róży?) i ładne, trwałe opakowanie. W sumie cieszyłam się, gdy przypadkiem mi się roztrzaskał... Moja ocena: 3/5 


Ewa Schmitt, Gąbka Konjac do demakijażu - jak dla mnie to zdecydowanie zbędny gadżet. Z moją nic złego się niby nie działo, ale spełnienia obietnic producenta o nawilżeniu etc. oczywiście nie odnotowałam ;) Produkt z lekka przereklamowany... Moja ocena: 2/5


Buble:

Farmona, Tutti Frutti, Mus do ciała brzoskwinia & mango - nie polecam i mam nadzieję, że to było moje ostatnie pudełko ;) Więcej w recenzji. Moja ocena: 1/5


Lush, Jungle - pół puściłam w świat, pół wymęczyłam. Nie wiem, może coś ze mną nie tak, ale nie potrafiłam jej używać. Próbowałam nanosić na włosy suche, na włosy mokre, próbowałam spienić (no way), próbowałam zrobić z niej "ciapę" i takową nakładać na włosy... Nic. Nie okiełznałam techniki użycia, nie widziałam żadnych efektów. Zdecydowanie nie polecam. Moja ocena: 1/5


Dax Cosmetics, Planet Essence, Maseczka głęboko oczyszczająca do cery tłustej i mieszanej `Bogactwa ziemi` - robi jedno wielkie n i c. Na drugi dzień po zastosowaniu odnotowałam jakieś pojedyncze pryszcze na brodzie, a na ogół problemu z wypryskami tego typu nie mam, więc zgadnijmy, kto był winien... Nie polecam, mimo niskiej ceny (4 zł). Moja ocena: 1/5


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...