piątek, 30 listopada 2012

Aniołki, czy kolejne Lushowe denko

Lush, Angels On Bare Skin


Angeli A Fior Di Pelle... czyli aniołki po włosku ;)


Opakowanie:
Plastikowe, zakręcane, dość wygodne w tego typu kosmetykach, takie po prostu... lushowe.

Zapach:
Delikatny, naturalny (?), dość przyjemny (przynajmniej w porównaniu do czarnego brata, czyli Dark Angels), zdecydowanie nie przeszkadza w użytkowaniu pasty.

Cena / ilość:
8,95 euro / 100 g




Moja opinia:

Jakiś czas temu udało mi się wykończyć kolejne lushowe dziwadło, czyli osławioną anielską pastę myjącą ;) O ile początkowo piszczałam nad nią z zachwytu, tak pod koniec byłam już mocno znudzona. Pasta okazała się mimo małej objętości bardzo wydajna, skończyła mi się praktycznie w tydzień po dacie ważności (pragnę tu zauważyć, że zmiany żadne w niej nie zaszły po tym czasie ;)) Zostawiała skórę wyraźnie wygładzoną, jednak moja buźka po jakimś czasie jakby przyzwyczaiła się do tych wygładzających właściwości i przestałam zauważać spektakularne efekty. Nie odnotowałam podczas stosowania żadnych przesuszeń, nie było też "skrzypania" skóry, które daje się odnotować podczas używania Fresh Farmacy. Ogólnie specyfik fajny, do pełni szczęścia brakuje mi tu tylko zdolności do zmywania makijażu... No i oczywiście należy wspomnieć o dwóch typowych dla Lush'a wadach - dostępność, a raczej niedostępność w Polsce, oraz cena, która niektórym może się wydawać zbyt wygórowana. Ogólnie jednak, można spróbować ;)

Moja ocena: 4/5


Prawdę mówiąc najbardziej zachęcająco to nie wygląda... :D

wtorek, 27 listopada 2012

Prysznice na słodko ;)

Zimno, buro i ciemno, więc i mnie opanowała  ochota na słodycze. Na stoliku pali się waniliowa świeczka, a we wpisie pojawi się słodziak pielęgnacyjny, którego po dłuższej, wakacyjnej nieobecności zaciągnęłam pod prysznic i wykorzystałam do cna :D

Ziaja, Masło kakaowe, 
Kremowe mydło pod prysznic



Opakowanie:
Duża, całkiem wygodna butla z nieprzezroczystego plastiku, z którą wraz z upływem czasu nic złego się nie działo ;) No, może tylko napisy z lekka się zdarły...

Zapach:
Cudny,  słodki, przypominający mi z lekka cukierki o smaku toffi, oblane mleczną czekoladą (w którym to skojarzeniu zdecydowanie dużą rolę odgrywa kremowa konsystencja o jasnobeżowym kolorze, czego niestety nie widać zbyt dobrze na zdjęciu). Zapach dość szybko ulatnia się ze skóry, pod prysznicem jednak trwa do samego końca, zamieniając go w naprawdę przyjemną czynność :)



Cena / objętość:
Ok. 8 zł / 500 ml

Moja opinia:
Produkt jak najbardziej na TAK! Osobiście nie potrafię mu nic zarzucić. Jest łatwodostępny, ma niską cenę, a dużą objętość, świetnie pachnie, nie wysusza, dobrze się pieni, ma bardzo fajną konsystencję... Podsumowując, kolejne świetne mydło pod prysznic z Ziaji, do którego z pewnością kiedyś powrócę :)



Moja ocena: 5/5

poniedziałek, 26 listopada 2012

Śmierdzielek z Lusha

Bardzo pozytywną rzeczą w posiadaniu przyjaciółki kosmetykoholiczki jest to, że można się niektórymi produktami dzielić. Duże zakupy, jakie we wrześniu poczyniłam w Lushu, zostały właśnie podzielone na dwa - każda zamówiła to, co chciała, po czym kawałek oddała tej drugiej na spróbowanie.
Dzięki tej praktyce dziś mogę przedstawić Hottie, jednego z największych... śmierdzieli lushowych, jakie miałam okazję poznać.

Lush - Hottie (kostka do masażu)

Wszystkie trzy zdobyte kosteczki - KLIK

Opakowanie:
Typowy dla Lusha - brak. Oficjalnie można kupić metalowe pudełka na kostki, jednak w tym przypadku czeka nas przykra niespodzianka - Hottie jest zbyt duża i zwyczajnie bez obcięcia nie da rady jej schować (podobne psikusy czekają np. przy szamponie Trichomania).

Zapach:
W mojej osobistej opinii Hottie śmierdzi. Naturalnie, lekko kwiatowo (?), trochę jak mydło... ale wciąż śmierdzi. Na dodatek zapach trzyma się zbyt długo. Niby nie męczy, niby nie powoduje bólu głowy mimo swej intensywności, ale to jednak zdecydowanie nie to, czym chciałabym pachnieć...



I mój paseczek - czyż nie wygląda jak klocek Lego? :D

Cena / objętość:
8,95 euro / 90 g




Moja opinia:
Do przetestowania dostałam jeden pasek z kostki, czyli równiutkie 25%, co wystarczyło na kilkakrotne wysmarowanie ciała ;) Kostka topi się bardzo szybko, już po pierwszym użyciu nie pozostał nawet ślad po mających masować wypustkach. Skóra po niej jest z lekka rozgrzana, dość długo wyczuwalny jest tłusty film, co wg mnie jest średnio przyjemne. Jak już wspomniałam zapach jest zdecydowanym minusem, podobnie ma się kwestia oddziaływania na skórę - o ile świetnie sprawdziła się na nogach, to zwyczajne spowodowała wysyp na ramionach... Zważywszy na wysoką cenę (ok. 40 zł) oraz problemy z dostępnością jestem zdecydowanie na nie. Z pewnością osobiście nie popełniłabym takiego zakupu, próbka dla wyrobienia opinii w zupełności mi wystarczy ;) 



Moja ocena: 2,5/5

Kolejne TBSowe produkty z mojej łazienki ;)

Firmę The Body Shop poznałam całkiem niedawno, w ostatnie wakacje dopiero udało mi się dorwać pierwsze produkty sygnowane tą marką. Później - sama nie wiem jak - TBSowe kosmetyki zawładnęły (na współkę z Lushem) moim sercem i portfelem. Dziś pora na kolejne recenzje kosmetyków The Body Shop, które mi się spodobały, ale do których raczej prędko nie wrócę, zwłaszcza że lista produktów pretendujących do "denka" jest długaśna ;)

 The Body Shop - Banana Shampoo




Opakowanie:
Typowa dla TBS butla, identyczna jak w przypadku odżywki KLIK

Zapach:
Świetny, wyjątkowo przyjemny bananowy zapach, który niestety nie utrzymuje się na włosach, ale i nie nudzi, ani nie zaczyna (mnie) drażnić wraz z upływem czasu.

Cena / objętość:
19 zł / 250 ml




Moja opinia:
Szampon, podobnie jak odpowiadająca mu odżywka, spisywał się całkiem dobrze na moich włosach. Mył porządnie, nie podrażniał, włosy pozostawały po nim dość długo świeże, ładne. Okazał się być bardzo wydajny (co pozwala na przymknięcie oka na jego cenę). Ogólnie jest to fajny produkt, jednak głównie dla włosów normalnych - nie odratuje raczej zniszczonych kosmków. Mimo wszystko więc - szukam dalej ideału :)

Moja ocena: 4,5/5


The Body Shop - Green Apple Bath & Shower Gel




Opakowanie:
Identyczne jak w przypadku wyżej opisanego szamponu (btw. wiedziałyście, że zakrętki z podróżnych pojemniczków z Rossmanna świetnie pasują na te buteleczki?).


Zapach:
Jeden z najlepiej pachnących żeli jakie miałam - zapach świetnie oddaje przykwaskowe, niedojrzałe jeszcze, świeżo zerwane jabłko... Cudo!


Cena / objętość:
19 zł / 250 ml





Moja opinia:
Kolejny zdecydowanie udany produkt. Poza pięknych zapachem charakteryzuje się dużą wydajnością (odrobina wystarczy do wytworzenia sporej ilości piany), nie wysusza, ani nie podrażnia skóry. Produkt ten jest bardzo fajny w stosowaniu, jednakże jego dość wygórowana cena nie skłania do kolejnego zakupu... Zresztą, jest jeszcze tyle pięknie pachnących żeli do wypróbowania! ;)

Moja ocena: 4/5




PS Zapomniałam napisać o jednej znaczącej wadzie produktów The Body Shop - d o s t ę p n o ś ć !
Najbliższy mi sklep jest oddalony o jakieś 140 km, więc zakupy muszę robić "na zapas" przy nadarzającej się okazji, czego bardzo nie lubię...


sobota, 24 listopada 2012

Turecko-warszawskie zdobycze ;)

Dawno mnie tu nie było, bo w listopadzie moje życie nabrało tempa. Od 11 siedziałam w... Stambule. Jak łatwo się domyślić, czas spędziłam raczej na oglądaniu Bosforu oraz przeróżnych architektonicznych perełek; tym samym na kosmetyczne łowy zbyt wiele mi go nie pozostało (plus, nie oszukując, w związku z wyjazdem i pieniędzy na takowe nie zostało raczej ;)).



W wyniku poważnych obrażeń, poniesionych przez moje konto, w tym miesiącu zakupy wyglądały dość skromnie - ot, to co na zdjęciu, plus dwie ukochane odżywki bananowe z TBS (19 zł każda).

Lakiery Flormar - nr 427 i 320. Szarak zdecydownie lepiej kryje, jest też bardziej wytrzymały, jednakże oba kolory podbiły moje serce. No i cena - ok. 2 TL, czyli niecałe 4 zł każdy...



Ręcznie robione mydełko z oliwy z oliwek z miodem - 6 TL (12 zł).



Blackhead remover z TBS. Wracając do domu, miałam kilka godzin wolnego w Warszawie, a że Złote Tarasy były tak blisko... Kolejny TBS'owy gadżet kosztował mnie 15 zł.



I na koniec - pokłosie obecnej rossmannowej promocji - Super Liner Duo od L'Oreal - 26,99 zł (cena regularna - 44,99 zł). Pierwsze wrażenie - średnio łatwy w obsłudze, ale dość trwały, plus za ładną czerń.




Suma sumarum na kosmetyki w listopadzie poszło równiutkie sto złotych (a nawet może 99,99 zł ;)), czyli nie jest źle porównując do poprzednich miesięcy. Cieszy mnie zwł. że kolorówka się nie dubluje - od dość długiego czasu towarzyszyła mi potrzeba porządnego eyelinera, gdyż jedyny w moich zbiorach pamiętał czasy studenckie, a jego kolor był okropnie już wyblakły... W grudniu postaram się zamknąć w podobnej kwocie, coby w dalszym ciągu męczyć zapasy (na dniach postaram się przedstawić kolejne denkowe trofea).

A tak swoją drogą - co Wy upolowałyście w rossmannowej promocji -40%? :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Denko - październik

Trochę spóźniony, bo i czasu brakowało w weekend (ktoś tu matką chrzestną został <3) post denkowy.
Mój pierwszy wieńczący pełny miesiąc i wydaje mi się, że całkiem sporawy. Ale w obecnym miesiącu postaram się większy zorganizować ;)





Produkty, które pokochałam i do których z pewnością wrócę:

The Body Shop - Banana Conditioner - recenzja TU





Lush - Rub Rub Rub Shower Scrub - recenzja TU


Be Beauty - Miceralny żel do mycia i demakijażu - moje setne opakowanie; używam od kilku lat i mimo mniejszych, lub większych zdrad, wciąż do niego powracam. Łatwo zmywa makijaż, nie podrażnia, nie wysusza. Jest dostępny w Biedronkach w całkiem przyjaznej cenie. Jedyna wada - wydajność, jednak to można mu już odpuścić ;)



Essence - Stay with Me Longlasting Lipgloss, 01 Me&My Icecream - chyba jedyny błyszczyk, który udało mi się w całości zużyć ;) Tani (ok. 10 zł), ładnie wyglądający na ustach, przyjemnie pachnący produkt. Mimo wad, tj. nietrwałości oraz dość dużej lepkości, bardzo go lubiłam, czemu wyraz dałam kupując kolejny odcień - osławiony 02 My Favourite Milkshake.






Produkty dobre, do których jednak nie powrócę (chyba ;)):

Garnier - Regenerujące mleczko do ciała z syropem z klonu - recenzja TU



Garnier - Odżywka do włosów zniszczonych `Awokado i masło karité` - odżywka tania (w promocji ok. 6,50 zł), łatwo dostępna i nieźle pachnąca. Niestety zarazem mało wydajna i łatwo obciążająca włosy. Kiedyś seria z olejkiem z awokado mi służyła, na chwilę obecną niestety muszę od niej odejść, widocznie moje włosy nie są już aż tak przesuszone ;)


Garnier - Szampon do włosów zniszczonych `Olejek z awokado i masło karité` - niegdyś mój ulubiony szampon. Podobnie jak odżywka jest tani, łatwo dostępny, ślicznie pachnący. Lubię jego konsystencję (która jednak sprawia, że szybko się kończy..), w miarę toleruję opakowanie (zbyt duży otwór!). Obecnie muszę go odstawić, podobnie jak wyżej opisaną odżywkę - jeśli jednak znów uda mi się spektakularnie przesuszyć włosy, to z pewnością po niego znów sięgnę ;)




Produkty poprawne, do których jednak na pewno nie wrócę:

Bielenda - Czarna Oliwka, Nawilżająca 2 - fazowa oliwka do demakijażu oczu i ust - recenzja TU





Alterra - Olejek pielęgnacyjny `Granat i awokado` - na fali zachwytów i ja rzuciłam się na słynne rosmannowe olejki... Niestety same w sobie mnie nie zachwyciły, niby zapach fajny (ta wersja mi najbardziej odpowiadała), niby cena ok, ale jednak z działaniem na moich włosach bywało średnio. Skórę z kolei z lekka zapychały, uczucie nawilżenia pozostawiając przy tym na dość krótko. Aktualnie domęczam wszystkie trzy wersje po kolei, dodając je do mieszanek wszelakich, przeznaczonych do włosów. Jedno jest pewne - ja za tym, jak i za pozostałymi wersjami olejków pielęgnacyjnych, tęsknić nie będę ;)





Ziaja, Plantica - Odżywka do włosów zniszczonych i tłustych `Ryż`- dość średnia, nie daje zbyt spektakularnych efektów, ba! nie daje żadnych efektów... Mimo atrakcyjnej ceny (ok. 5 zł) nie polecam. 



Dove, Go Fresh Energising (Grapefruit & lemongrass scent) - zapach ładny, ale sam dezodorant jakby... tępy? Kupiony na promocji, utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że Garnier na tym polu wygrywa.



I na zakończenie, jeden z większych (ale na szczęście w miarę tanich) bubli:

Essence, Sun Club - All Over Shimmer for eyes, face, body- recenzja TU




A teraz pora na zużywanie kolejnych zapasów... :)

piątek, 2 listopada 2012

Garnier, Intensywna Pielęgnacja Bardzo Suchej Skóry Part 2.

Koc naciągnięty pod samą brodę, herbata w kubku jest, orzechy są. Można więc zaczynać wpis ;) A dziś będzie o produkcie, który z pewnością dedykowany jest naszej skórze w jesienno-zimowe dni, gdy jest ona skłonna do nadmiernego przesuszenia.


Garnier,  Intensywna Pielęgnacja Bardzo Suchej Skóry - Regenerujące mleczko do ciała z syropem z klonu





Opakowanie:
Plastikowa tuba, dość miękka i wygodna... do czasu. Opakowania nie da się postawić do góry dnem, przez co znacznie utrudnione jest wydobycie resztki kosmetyku. Ba! Bez rozcinania się nie obędzie...




Zapach:
Z dookreśleniem zapachu produktów z czerwonej serii Garniera mam duży problem. Mówiąc wprost - nie przepadam, chociaż należy uznać, że są one dość neutralne. Lubię, gdy po wklepaniu balsamu czuję delikatny zapach, np. owocowy (ah, ukochany arbuz z TBS!), tu takowa przyjemność nie jest mi dana.

Cena / objętość 
ok. 12 zł / 250 ml




Moja opinia:
Mleczko bardzo dobrze działa. Świetnie nawilża, radzi sobie nawet z problemową skórą (wniosek wyciągnięty z opinii osób mających większe problemy niż ja z suchością skóry ;)). Szybko się wchłania, jest dość wydajny, cena przy tym jest całkiem przyzwoita. Problematyczne jest tylko wspomniane wyżej opakowanie, oraz średnio (mnie) urzekający zapach. Choć z drugiej strony, mleczko nie kłóci się z perfumami, jak to w zwyczaju mają np. lushowe mazidła. Ogólnie produkt oceniam bardzo pozytywnie, ale raczej do niego nie wrócę. Zabrakło mu "tego czegoś" ;)

Moja ocena: 4/5



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...